2. Zemsta - część I


"Dobro i zło należy pamiętać wiecznie. Dobro, ponieważ wspomnienie, że kiedyś nam je wyświadczono, uszlachetnia nas. Zło, ponieważ od chwili, w której nam je wyrządzono, spoczywa na nas obowiązek odpłacenia zań dobrem."


Profesor McGonagall wyszła z Wielkiej Sali po czwartkowej uczcie, chcąc jak najszybciej dostać się do swojego gabinetu, aby oddać się w spokoju ponurym rozmyślaniom.
- Profesor McGonagall! – Dobiegło ją wołanie. Odwróciła się i zobaczyła Convalie Black, biegnącą w jej kierunku. W ręku trzymała zwitek pergaminu, którym wymachiwała energicznie. Minerwa McGonagall uniosła brwi i zatrzymała się.
- Dobrze, że udało mi się panią złapać – powiedziała blond włosa kobieta, oddychając ciężko. Poprawiła kapelusz, który podczas biegu zsunął się jej na oczy.
- Coś się stało, profesor Black? – zapytała dyrektorka. Convalie Black rozejrzała się wkoło, nim powiedziała przyciszonym głosem:
- Chodzi o naszą ostatnią rozmowę. Mam list. – Podniosła rękę z listem, po czym wręczyła go nauczycielce transmutacji. Minerwa McGonagall pełna złego przeczucia, zaczęła czytać list, a jej oczy robiły się coraz większe. Kiedy skończyła, spojrzała z przerażeniem na nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią.
- Proszę za mną – powiedziała drżącym głosem. Kobiety wspięły się po ruchomych schodach na drugie piętro. Szły szybko ciemnym korytarzem oświetlanym jedynie światłem księżyca, wpadającym przez okna. W końcu profesor McGonagall otworzyła jakieś drzwi, gestem zapraszając kobietę do środka. Profesor Black zajęła krzesło przed biurkiem, rozglądając się po gabinecie.
- Skąd masz list? – zapytała profesor McGonagall, siadając za biurkiem, intensywnie wpatrując się w czarne oczy nauczycielki.
- Moja prywatna sowa dostarczyła mi go wczoraj wieczorem. Z tygodniowym opóźnieniem, rzecz jasna – powiedziała blondynka, krzywiąc się. Minerwa McGonagall wstała i zaczęła krążyć po gabinecie.
- A skąd czerpałaś informacje? – zapytała, ściskając list w drżącej dłoni. Convalie Black zawahała się i widać było jak na dłoni, że to pytanie jej się nie spodobało.

- Przeszukałam stare listy, książki... Ostatecznie posłużyłam się starymi znajomościami. – Zaśmiała się gorzko.
- Co przez to rozumiesz? – zapytała ostro dyrektorka. Convalie Black skrzywiła się, nim odpowiedziała:
- Tylko tyle, że musiałam dyskretnie wypytać starych śmierciożerców. Nie było to zbyt przyjemne. Nie ufają mi.
Profesor McGonagall wzdrygnęła się. Wolała unikać tego tematu.
- Convalie, na razie nikt nie może się o tym dowiedzieć. Jeszcze nie jest odpowiednia pora. To mógłby być dla nich duży szok.
- Ma się rozumieć, pani profesor.
- A wiadomo, kto jest głównym sabotażystą? – zapytała dyrektorka, przeczuwając, jaka będzie odpowiedź. Convalie Black zmarszczyła brwi, zastanawiając się czy to powiedzieć. Westchnęła z rezygnacją.
- Lucjusz Malfoy.


***

        Pokój wspólny ślizgonów był dużym, przestronnym i iście wygodnym pomieszczeniem przywodzącym na myśl przepych i bogactwo. Duże zielone fotele przyozdobione złotą ramą i masą poduszek kusiły i zachęcały do spoczynku. Na dywanie w odcieniu khaki przyozdobionym fikuśnie w srebrną nić, tworzącą wijącego się węża, nie dało się dostrzec ani okruszyny brudu. Skrzaty domowe znakomicie spisywały się, jeśli chodziło o ogólny porządek. W misternie rzeźbionym kominku płonął niebiesko-zielony płomień, którego światło spowijało cały pokój, nadając mu nutki tajemniczości i mroczności. Ślizgoni rozmawiali głośno, raz po raz wybuchając głośnym śmiechem. Dużą sofę przed kominkiem zajmował blond włosy chłopak wraz ze swoimi przyjaciółmi. 
Światło ognia tańczyło w jego błękitnych oczach, dodając mu uroku. Platynowe włosy opadały delikatnie na czoło, tworząc nieład. Pełne wargi wykrzywione były w seksownym uśmiechu, który skutecznie rozbrajał siedzące blisko ślizgonki. Lekceważąca postawa chłopaka zdawała się nie sprawiać na nich wrażenia. Lgnęły do niego jak pszczoły do kwiatka. Każda chciała być tą, która „zbierze nektar”. Chłopak pławił się w swojej cudowności i nie zwracał uwagi na nic prócz własnej osoby. Dziewczyna o twarzy mopsa, długich brązowych włosach i brązowych oczach spoglądała na niego z uwielbieniem graniczącym z nabożną czcią. Bezmyślnie gładziła go po kolanie, udając, że nie widzi, jak wybranek jej serca obejmuję inną dziewczynę. Obserwujący tą scenę Blaise Zabini uśmiechnął się szyderczo. U jego boku uwieszona była Amanda Nott, ślizgonka z szóstego roku. Nie podobała mu się, mimo, że była jedną z ładniejszych dziewczyn, stąpających po Hogwarcie.
- Jak tam twoje popychadło, Draco? – zapytał, przeczesując włosy palcami. Ta głupia dziewucha zawsze mu je wygładzała. Ślizgon teatralnie rozglądnął się wokół i zapytał lekceważącym tonem:
- Które?
Była to trafna uwaga, bowiem Draco wolną ręką obejmował Astorię Greengrass – wysoką i zgrabną blondynkę o błękitnych oczach utkwionych w „mężulku”, jak zwykła go nazywać. Nie przeszkadzała jej jego flirciarska strona. Ważne było, że mogła być jego, choć przez chwilę. Blaise Zabini z politowaniem spojrzał na dziewczyny swojego przyjaciela. Zdawały się nie rozumieć aluzji. Przyzwoity wygląd przykrywał głupotę i brak własnego zdania. Ogólnie rzecz biorąc, rzadko przemawiały, a jak już udało się im coś powiedzieć, były to słodkie wyrazy skierowane ku ukochanemu. Żałosne. Nie umiały samodzielnie funkcjonować, zdawały się być uzależnione od Dracona, który w sposób niezbyt przyzwoity wykorzystywał ten fakt. Tyle, jeśli chodzi o ładne dziewczyny. Wszystkie zaliczone, pomyślał z sentymentem wspominając, co lepsze chwile. Nie zdawał sobie sprawy, że jego przyjaciel wykorzystuje jego chwilową nieobecność.
- Mógłbyś swoje zboczone myśli zachować dla siebie – zauważył drwiąco. Odepchnął ręką Parkinson, odtrącił Astorię i spojrzał wymownie na przyjaciela. – Albo już czas zaliczyć kilka szlam – dodał wybuchając głośnym, szyderczym śmiechem. Gdy minął mu nagły atak wesołości, wróciły wcześniejsze rozważania nad stanem psychicznym kolegi.
- Skoro o tym mowa. Mam dzisiaj spotkanie z jedną... dziewczyną – powiedział Blaise, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Uśmiechnął się i z nonszalancją pokazał Amandzie gdzie jej miejsce. Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem i odeszła, przesadnie kręcąc biodrami. Draco skrzywił się i zapytał z wyraźnym niesmakiem:
- Czyżbyś umówił się na randkę ze szlamą Granger?
- Spotkanie Prefektów Naczelnych – odpowiedział Blaise z nutką żalu w głosie. Wolałby pominąć randki i od razu zaciągnąć gryfonkę do sypialni. Zauważył westchnienie ulgi u przyjaciela i uśmiechnął się triumfalnie. Draco nie mogąc znieść tego chytrego uśmiechu mruknął:
- I z czego się tak cieszysz?
- Ulżyło ci, kiedy powiedziałem, że nie idę na randkę z Granger – powiedział Blaise z udawanym rozbawieniem. Dobrze wiedział, że Draco sam miał ochotę na zabawę z gryfonką.
- Zwariowałeś. Ta szlama kompletnie mnie nie interesuję. Bardziej martwię się o ciebie – powiedział chłodno, spoglądając w lusterko.
- O mnie? – zapytał Blaise, unosząc brwi.
- Lepiej się do niej zbytnio nie zbliżaj, bo pobrudzisz sobie ręce szlamem – odpowiedział blondyn, poprawiając włosy, które niesfornie opadały mu na czoło. Spojrzał na przyjaciela, który nadal uśmiechał się w ten swój chory sposób. Zapewne był święcie przekonany, że ma rację i teraz pragnął udowodnić światu swój geniusz.
- Nadal wyznajesz zasadę czystej krwi? – zapytał Blaise.
- Oczywiście. I nie przestanę, choć widzę, że ty zmieniasz zdanie. I ty Brutusie przeciwko mnie? – odpowiedział Draco pytaniem na pytanie, krzywiąc usta w swoim firmowym uśmiechu.
- Ależ wierzę w czystą krew, ale musisz przyznać, że byłaby to miła odmiana wykorzystać jakąś ładną szlame, upokorzyć ją, poniżyć... cudowna rozrywka – powiedział Blaise, dając mu do zrozumienia, że ma na myśli tą jedną szlamę.
- Ładne szlamy? Człowieku, opanuj się. Ich krew jest brudniejsza od wody w męskiej toalecie. Brzydziłbym się dotknąć ścierką takie brudy a co dopiero ręką. I ostrzegam. Jak zaczniesz spotykać się z Granger to cię profilaktycznie potraktuję cruciatusem – powiedział Draco, tracąc całkowicie cierpliwość. Nie mógł znieść tej bezsensownej paplaniny kolegi. Takie rzeczy wygadywać w biały dzień! Do jasnej cholery. Świat oszalał, a ja za chwilę popadnę w obłęd, pomyślał.
- Draco. Widzę, że masz na nią ochotę. Już ci to mówiłem. Na peronie dostrzegłem to pragnienie w twoich oczach. Dlaczego tak się przed tym bronisz? Nie wmówisz mi, że nie chcesz jej zaliczyć, bo jest szlamą. Poza tym. Ona nadal pozostaje kobietą. I to kobietą, którą można wykorzystać – zauważył bezlitośnie Blaise. Pokój Wspólny prawie całkowicie opustoszał.
- Daj już spokój. Skończ bredzić i walnij ode mnie Granger avadą. Oczyścisz powietrze i świat będzie ci wdzięczny, bo ta dziewucha jest strasznie irytująca – powiedział Draco, przywołując na usta uśmiech numer pięć. Blaise wywrócił oczami i wstał. Ta rozmowa do niczego nie prowadziła a wolał uniknąć tego, co mogłoby się stać, gdyby przeciągnął strunę. Poza tym zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza, co oznaczało spotkanie prefektów. Był już w połowie drogi do wyjścia, gdy coś wpadło mu do głowy. Nie myśląc wiele, powiedział, zaszczycając Dracona przelotnym spojrzeniem:
- Żebyś nie żałował.
Draco westchnął z rezygnacją i powiedział o wiele groźniej niż zamierzał:
- Pamiętaj o naszej misji, obłudny zdrajco.
Blaise spojrzał na niego zaintrygowany i zaskoczony. Uśmiechnął się drwiąco i wyszedł z salonu zadowolony, że udało mu się sprowokować blondyna. Był pewny, że natłok myśli nie pozwoli mu zasnąć. Tymczasem wzburzony, Dracon siedział niedbale w fotelu, zaprzysięgając zemstę pewnej gryfonce. Owa rozmowa przypomniała mu bolesne doświadczenia dzisiejszego dnia. Takiego poniżenia nie wybaczyłby nikomu. W szczególności jakiejś zwykłej szlamie. O. Ta mała kujonka zapamięta ten wybryk do końca życia, co wcale tak późno nie nastąpi. Draco uśmiechnął się drwiąco i wstał. Nie ma dobra i zła. Jest tylko władza i potęga, powiedział mu kiedyś ojciec.


Ponieważ tyrani są ofiarami tego, co mówią
W jakiś sposób oni wszyscy są tacy sami.


 
Bzdura. Mój ojciec nigdy nie był tyranem, pomyślał Draco niepewnie. Westchnął z wyraźnym zdegustowaniem. Postanowił walnąć Blaise za te jego nużące wywody, przez które on sam zaczął myśleć w sposób całkowicie szalony. Wyszedł z salonu Slitherinu i ruszył żwawo w stronę klasy transmutacji, gdzie prefekci mieli swoje spotkanie. Idąc ciemnym korytarzem, zastanawiał się nad formą zemsty. Do głowy przychodziły mu naprawdę zaskakujące możliwości. Najchętniej rzuciłby Granger na pożarcie jakiejś krwiożerczej bestii z Zakazanego Lasu, aczkolwiek uznał ten plan za zbyt ryzykowny.
Misternie układana fryzura powinna być nienaruszona. Po raz kolejny pławiąc się w swojej wspaniałości, pomyślał o ojcu. Od dziecka nauczony był zasady, że czysta krew jest przepustką do udanego życia w luksusie. Nieznane mu były inne wartości. Nie przywiązywał uwagi do ludzi. Po prostu byli na jego zawołanie, bez względu na to czy ich szanował czy nie. Mieli być, kiedy on sobie tego zażyczył. Podobnie było z dziewczynami.
Nie zaprzątał sobie głowy bzdurnymi uczuciami, gdy miał ochotę się zabawić zapraszał do dormitorium jakąś ładną dziewczynę. Uśmiechnął się drwiąco. Draco Malfoy. Najwspanialsza osobistość. Uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy zobaczył Blaise’a rozmawiającego ze szlamą. Czy powtarzając i wyznając te same poglądy, staję się takim samym tyranem? Potrząsnął głową jakby chciał wyrzucić jak najdalej te absurdalną myśl.

- Pamiętaj synu. Czysta krew jest jedyną rządzącą nami siłą. Jedynie takie osoby są godne przebywania w twoim towarzystwie. Nie żadna miłość i inne bzdury rządzą światem. Jedynie czysta krew może cię wyzwolić. Nie ważne jest szczęście czy inne głupie uczucia. One sprawiają, że zapominasz o swoich priorytetach. To niewybaczalny błąd, Draco. Musisz być silny. Nie możesz okazywać uczuć, bo zginiesz.

Nie okazywać uczuć. To była jedna z głównych zasad dominujących w jego domu.

Ponieważ linia pomiędzy
Dobrem a złem
Jest na szerokość nici
Pajęczej sieci.

Nie ma dobra i zła. Jest tylko władza i potęga. Przystanął żeby odczekać, aż gryfonka ruszy samotnie w stronę wieży Gryffindoru. Bezmyślnie spojrzał przez okno w ciemną noc. Niebo było zaskakująco ładne. Usiane milionami maleńkich gwiazdek oraz okrągłym księżycem skłaniało do refleksji. Nie czas na takie głupoty, pomyślał Draco, podążając za oddalającą się dziewczyną. Zamek pogrążony był w przerażającej wręcz ciszy. Światło księżyca rzucało ponure cienie, a pochodnie dogasały. Blondyn uśmiechnął się drwiąco. O lepszej scenerii swojej zemsty nie mógł marzyć. Szedł cicho, gdy wtem dziewczyna zatrzymała się. Jej nierówny, nerwowy oddech sprawił, że ślizgon ucieszył się jeszcze bardziej. Wiedział, że dzielą go ułamki sekund zanim jego ofiara odwróci się. Niewiele myśląc sięgnął za pazuchę, wyciągnął różdżkę i celując nią w plecy dziewczyny powiedział zjadliwym szeptem:
- Nigdy nie rzucam słów na wiatr, szlamo.
      
_____________________________

autorem cytatu jest Mikołaj Gogol

Na koniec ferii postanowiłam dodać rozdział trzeci. Jest krótki dlatego, że jest to część druga rozdziału drugiego. Jako, że z dniem dzisiejszym żegnam ferie, rozdziały będą raz lub dwa razy w miesiącu. Ten rozdział postanowiłam zadedykować wszystkim czytelnikom, ale muszę wyróżnić kilka dziewczyn. Ze specjalną dedykacją dla Tajemniczej, Marzycielki, Panny Cynicznej, PortElizabeth, Martine (dopadnę Cię w naszym mieście :D) i Courtney. Wasza obecność wiele dla mnie znaczy i bardzo Wam dziękuję za to, że po prostu jesteście i czytacie to co piszę. Uwielbiam Was, wiecie? ;*

Tym miłym akcentem żegnam Was, kochani. Wszystkim, którzy skończyli ferie życzę udanego poniedziałku, a tym co zaczęli udanych dwóch tygodni wolności.

Pozdrawiam!

PS Mam najwspanialszych czytelników pod słońcem. Ponad trzy tysiące wejść i ponad dwieście komentarzy. Ściskam każdego z Was z osobna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

OBSERWATORZY