3. Zemsta - część II


"Nic lepszego człowiek nie może zrobić człowiekowi, niż uwolnić go od bólu, i nic gorszego, niż mu ból zadać. "

        Hermiona pędziła przez ciemny i ponury korytarz, chcąc jak najszybciej znaleźć się w klasie transmutacji. Lekkomyślnie wpadła po drodze do biblioteki i straciła rachubę czasu. Oddając się ulubionemu zajęciu, zapomniała o Bożym świecie. Nie powinna była tak zatracać się w marzeniach i książkach. Zwłaszcza teraz kiedy czekały ją OWUTemy. Skręciła za róg korytarza i prawie wpadła na stojącą w rogu zbroję. Jeszcze tego by brakowało żeby w pierwszy dzień narazić się na gniew Profesor McGonagall. Tak. I Ron miałby kolejny pretekst żeby się z niej nabijać w wolnych chwilach. Hermiona zatrzymała się przed klasą transmutacji, chcąc złapać oddech. Poprawiła włosy, które podczas biegu stały się bardziej niesforne niż dotychczas. Kiedy jej oddech stał się równy, otworzyła drzwi klasy i weszła z miną pełną strachu i skruchy.
- Przepraszam za spóźnienie, pani profesor – powiedziała cicho, patrząc na dyrektorkę.
- Nic nie szkodzi Panno Granger. Proszę zająć miejsce – Minerwa McGonagall wskazała jej krzesło tuż przed biurkiem. Hermiona pośpiesznie zajęła miejsce, starając się nie patrzyć na Blaise’a Zabiniego, który uśmiechał się drwiąco.
- Jak już mówiłam Panu Zabiniemu – powiedziała szorstko nauczycielka – prefekci naczelni mają obowiązek patrolować korytarze w porach wieczornych od poniedziałku do soboty. W tym roku będziecie pilnować porządku w zachodniej części zamku do godziny dwudziestej trzeciej. Razem.
Blaise jęknął cicho, co nie uszło uwadze Profesor McGonagall. Hermiona spiorunowała go wzrokiem. Sama nie miała ochoty spędzać z nim czasu. Dodatkowe godziny oznaczały więcej obelg i bólu. Piękne rozpoczęcie roku, pomyślała rozgoryczona. Nie chciała mieć nic wspólnego z tym zarozumiałym kretynem. Czym się różnił od innych ślizgonów? Absolutnie niczym. Chełpił się swoją czystą krwią i znajdywał radość w poniżaniu gryfonów. Poza tym był najlepszym przyjacielem Malfoy’a. Co jak co, ale ta perspektywa jeszcze bardziej zepsuła jej humor.
- Pani profesor... Czy to konieczne? – zapytała cicho zanim zdążyła ugryźć się w język. Blaise Zabini wytrzeszczył oczy i na moment zapomniał o wyniosłej minie. Z mieszaniną podziwu i niedowierzania na twarzy, przeniósł wzrok na dyrektorkę, która również była zszokowana. Do tej pory Hermiona Granger nigdy nie odezwała się w ten sposób do nauczyciela. Nigdy nie podważyła jego autorytetu. Policzki dziewczyny spąsowiały, kiedy Minerwa McGonagall spojrzała na nią surowo i rzuciła chłodno:
- Tak, Granger. To konieczne. – Wstała. – To wszystko co chciałam wam powiedzieć. Jutro o dwudziestej macie się stawić pod Skrzydłem Szpitalnym. Nie ma żadnego ale – powiedziała, widząc ich buntownicze miny. Zabini rzucił Hermionie zaciekawione spojrzenie i wyszedł z sali.

- Panno Granger, proszę zaczekać. – Gryfonka zamarła z ręką na klamce. Pięknie, pomyślała przerażona, jeszcze szlabanu mi brakowało. Pełna złych obaw, usiadła na krześle czekając na wyrok.
- Mam nadzieję, że pamiętasz co ci mówiłam miesiąc temu – powiedziała profesor McGonagall zbijając ją z tropu. Hermiona odetchnęła z ulgą i powoli pokiwała głową. Nie miała pojęcia do czego zmierza jej nauczycielka, ale fakt, że nie dostała szlabanu skutecznie podtrzymał ją na duchu.
- Lucjusz Malfoy zabił ich w ubiegłym tygodniu.
Gryfonka wytrzeszczyła oczy.
- Ale dlaczego? – zapytała zszokowana.
- To podstęp. Chcą go zwabić a potem zabić. Myślą, że w ten sposób Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wróci.
- Pani profesor... To przecież niemożliwe. Voldemort zginął. Na zawsze. A Harry nigdy ich nie pomści – powiedziała rozsądnie. Czego jak czego, ale tego była pewna. Znała go za dobrze żeby uważać ten plan za możliwy.
- Wiem o tym, Panno Granger. Proszę żebyś zrobiła to o czym rozmawiałyśmy – powiedziała dyrektorka patrząc na nią wymownie.
- Co dokładnie mam zrobić? – zapytała gryfonka.
- Biorąc pod uwagę szalone oblicze Lucjusza Malfoy’a, nie sądzę by poprzestał na tym jednym morderstwie. Wiesz co to oznacza, prawda?
Hermiona niepewnie kiwnęła głową. Teraz rozumiała swoją rolę w tej misji.
- Nie dopuść do tragedii – powiedziała Minerwa McGonagall spoglądając na nią z troską. – Oni są zdolni do wszystkiego.

Brązowowłosa rzuciła jej przerażone spojrzenie, ale nie dała po sobie poznać, jak bardzo się boi.
- To wszystko? – zapytala wstając. Dyrektorka kiwnęła głową. Dziewczyna czym prędzej wyszła z klasy. Aż tak dobrą aktorką nie była. Kiedy znalazła się za drzwiami gabinetu, mogła sobie pozwolić na strach.
- Co jest Granger? Zobaczyłaś ducha? – zapytał ironicznie Blaise Zabini wyłaniając się z cienia zbroi. Hermiona spojrzała na niego ze złością. Zawal serca w pierwszym dniu szkoły też nie był spełnieniem jej marzeń.
- Co tu robisz? – zapytała, mrużąc podejrzliwe oczy.
Ślizgon wzruszył ramionami.
- Czekam na ciebie – powiedział i puścił jej perskie oko.
Hermiona wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Przewidując jakiś podstęp, zapytała szorstko:
- Po co?
- Chce pogadać – powiedział Blaise, a jego oczy wypełniły się radosnymi iskierkami. Robiło to piorunujące wrażenie. Zwłaszcza, że ślizgon był bardzo przystojny. Hermiona, nieczuła na jego urodę, otworzyła usta ze zdumienia.
- Ty chcesz porozmawiać ze mną? – Nie umiała wyjść z szoku. To na pewno był podstęp. Pewnie ten idiota Malfoy coś knuje, pomyślała rozzłoszczona.
- A co? Nie można? – zapytał drwiąco chcąc ją sprowokować. Zmierzwił włosy dłonią i uśmiechnął się czarująco. Hermiona nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Czyżby Blaise Zabini, czysto krwisty ślizgon, którego ulubionym zajęciem było uprzykrzanie życia szlamom... flirtował z nią?
- Czego chcesz? – zapytała rozeźlona.
- Granger. Wyluzuj. Nie bądź taka ostra. Chociaż w sumie... Wtedy jesteś urocza – powiedział Zabini, rzucając jej kolejne zaciekawione spojrzenie. Był zaintrygowany jej zachowaniem. Nie była taka, jak wszystkie inne dziewczyny. Wszystkie inne od razu rzucały mu się w ramiona kiedy próbował je uwieść. Gryfonka pozostała niewzruszona. Uśmiechnął się uwodzicielsko, widząc rumieńce na jej pięknej twarzy.
- Skończ z tymi żartami. Malfoy cię przysłał? – zapytała wściekła na siebie. Paliły ją policzki, a korytarz na którym stali zrobił się wyjątkowo ciasny i duszny.
- Nie. Pomyślałem sobie, że skoro mamy spędzać ze sobą tą przerażającą ilość czasu, to powinniśmy... się zaprzyjaźnić. A przynajmniej spróbować – dodał widząc, że dziewczyna nie ma zamiaru ocieplić ich stosunków.
- Chcesz się zaprzyjaźnić ze szlamą?
- Powiedzmy, że chce zaprzyjaźnić się z kujonką Granger – powiedział przymilnym tonem.
- A jeśli kujonka Granger tego nie chce? – zapytała, a jej twarz złagodniała.
- Kujonka Granger tego chce, ale wstydzi się przyznać – rzekł Blaise triumfalnym tonem.
Hermiona zamyśliła się. Profesor McGonagall byłaby na pewno zadowolona, gdyby zobaczyła, że starają się ze sobą współpracować. No i nie musiałaby wysłuchiwać obelg i oszczerstw trzy godziny dziennie.
- Hmm... Dobrze. Możemy spróbować – powiedziała spoglądając w błękitne oczy ślizgona. Były o wiele cieplejsze niż oczy Malfoy’a. Pełne radości i dziwnego blasku, który, chcąc nie chcąc, ją oczarował.
- Dobra decyzja Granger. Nie będziesz żałować – powiedział Blaise tonem, który wskazywał na to, że jednak będzie tego żałować. Chłopak uśmiechnął się i ruszył w stronę Pokoju Wspólnego ślizgonów. Nim skręcił w boczny korytarz, rzucił przez ramie, ostatni raz spoglądając na dziewczynę:
- Do jutra Granger.
Hermiona stała oniemiała pod drzwiami klasy transmutacji. Rumieńce, które przyodziały jej policzki podczas tej dziwnej rozmowy, nadal ją piekły. Przyłożyła chłodne dłonie do twarzy, aby się otrzeźwić. Wraz z otrzeźwieniem wrócił rozsądek. Zerknęła za okno i czym prędzej ruszyła w stronę wieży Gryffindoru. Korytarz był o wiele ciemniejszy niż przed paroma minutami. Światło księżyca wpadało przez okna, tworząc długie cienie. Pośpiesznie schowała do kieszeni różdżkę, którą bezmyślnie trzymała w dłoni. Chciała sobie wszystko poukładać w głowie, ale nie była w stanie. Blaise Zabini bez wątpienia chciał ją poderwać. Ale jaki miał cel? Na pewno nie zapałał miłością do wszystkich szlam w ciągu wakacji. Nie dała się zwieść jego pozie, którą nagle przybrał. Skoro chciał się z nią zaprzyjaźnić to na pewno miał powód. Co jak co, ale ślizgoni do bezinteresownych nie należeli. Szła ciemnym korytarzem tak bardzo zaabsorbowana myślami, że nie zwróciła uwagi na to, że od paru dobrych minut jest śledzona. Usłyszawszy głośne kroki tuż za sobą, zatrzymała się gwałtownie. O tej porze nikt nie miał prawa być poza swoim Pokojem Wspólnym. Nikt poza osobą, która celując różdżką w jej plecy, wycedziła pełnym nienawiści głosem:
- Nigdy nie rzucam słów na wiatr, szlamo.
Hermiona zamarła z ręką przy różdżce. Wiedziała, że nie zdąży jej wyciągnąć, a próba może srogo ją kosztować. Pluła sobie w brodę, że tak lekkomyślnie schowała ją do kieszeni szaty i tak łatwo dała się podejść. Nieśpiesznie odwróciła się, a różdżka oprawcy z jej pleców powędrowała na jej twarz. Mimo że korytarz robił się coraz ciemniejszy, Hermiona z łatwością dostrzegła jasną czuprynę i zimne, błękitne oczy. Pogardliwy uśmiech chłopaka, pogłębił się kiedy dostrzegł przerażenie na twarzy gryfonki.
- Jak mówiłem – powiedział, machając jej różdżką przed twarzą. – Nigdy nie rzucam słów na wiatr.
Hermiona uniosła brwi i skrzyżowała ręce na piersiach. Skoro już ma cierpieć zrobi to z godnością.
- Trafiłaś na złą osobę, szlamo – powiedział groźnie, przyglądając się z rozbawieniem jej wyniosłej obojętności. Zrobił krok w jej stronę.
- Jeśli myślisz, że możesz mi grozić to muszę cię rozczarować. – Hermiona cofnęła się, wyciągając różdżkę. Wycelowała ją w znienawidzoną twarz z mściwą satysfakcją.
- Schowaj różdżkę, Granger. Ze mną nie masz najmniejszych szans. Nie zapominaj z kim masz do czynienia – powiedział ślizgon, rzucając krótkie spojrzenie na swoje prawe przedramię. Hermiona zerknęła nań nie kryjąc obrzydzenia.
- Zapomniałam, że jesteś nic nie wartym śmierciożercą – powiedziała z niesmakiem.
- Śmierciożercą, który z prawdziwą rozkoszą sprawi ci ból. – Draco uśmiechnął się lubieżnie. Gryfonka wytrzeszczyła oczy z przerażenia. Sądziła, że tylko ją postraszy i da jej spokój. Myślała, że wystarczy mu napawanie się jej strachem. Gdy zobaczyła triumf w znienawidzonych przez siebie oczach, zrozumiała jak bardzo się myliła.
- Granger, Granger. Nauczę cię szacunku – powiedział z wyraźną przyjemnością.
- Cruci... – Zamarł w pół słowa, nadal celując różdżką w serce dziewczyny. Usłyszał głośne kroki tuż za rogiem korytarza. Nauczyciel. Popchnął dziewczynę za pobliskiego gargulca, odpowiedział mu cichy pisk. Czym prędzej zatkał jej usta dłonią.
- Zamknij się idiotko – powiedział, rzucając jej mordercze spojrzenie. Przycisnął ją ciałem do zimnej ściany zamku. Hermiona zaczęła się szarpać, a kiedy jedyną odpowiedzią chłopaka było przysunięcie się bliżej, tak, że prawie stykali się nosami, dziewczyna wyzbyła się wszelkiego strachu. Zaczęła go okładać pięściami po ciele.
- Uspokój się do jasnej cholery. Chcesz żeby nas znalazła? – zapytał wściekły. Hermiona wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Przestała się szarpać i zamarła usłyszawszy kroki na prawo od jej głowy.
- Świetnie. A teraz postaraj się być najciszej jak potrafisz – szepnął jej do ucha. Schowani za gargulcem nasłuchiwali. Nauczyciel przeszedł obok miejsca ich kryjówki i zatrzymał się. Ślizgon zamarł i przysunął się tak blisko do dziewczyny, że potencjalny obserwator nie miałby wątpliwości co ta dwójka wyprawia. Hermiona czuła, że ręce ślizgona zgubiły się gdzieś na jej plecach, a jego zimny oddech pieści jej szyję, kiedy ukrył twarz w jej włosach. Oniemiała z oburzenia, miała zamiar go odepchnąć kiedy uświadomiła sobie beznadziejność swojego położenia. Jeżeli odepchnęłaby ślizgona, jak nic skończyłoby się to szlabanem i obietnicą zemsty. Tym samym musiała wyrazić niemą zgodę na to żeby ten niezrównoważony zboczeniec i psychopata ją obmacywał. Stała nieruchomo, starając się oddychać najciszej, jak umiała. Wzdrygnęła się kiedy poczuła usta chłopaka tuż przy swoim uchu.
- Co jest Granger? Taka z ciebie cnotka? zapytał ślizgon, widząc jej reakcję. Już miała go odepchnąć, decydując się na szlaban, kiedy nauczyciel zniknął na końcu korytarza. Odetchnęła z ulgą. Malfoy odsunął się od niej, ale ich ciała nadal się stykały. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy, zaglądał w jej orzechowe oczy. Zrozumiała, że nadal jest w niebezpieczeństwie. Teraz na pewno zabawi się jej kosztem.
- Z taką miną wyglądasz gorzej niż zwykle – powiedział drwiąco ślizgon, nadal przyciskając ją do ściany. – Sądziłem, że to niemożliwe.
Uśmiechnął się złośliwie, widząc, że ją zranił. Brązowe oczy dziewczyny wypełniły się bólem i oburzeniem. Co za dupek, pomyślała wzburzona. Z całej siły odepchnęła go od siebie. Ślizgon, nie spodziewając się ataku, upadł z głuchym uderzeniem na podłogę. Różdżka wypadła mu z ręki i potoczyła się w kąt.
- Kretyn – mruknęła Hermiona otrzepując szatę i wychodząc zza gargulca. Niechętnie przeniosła wzrok na swojego niedoszłego oprawce. Nie mogąc się powstrzymać, wybuchnęła głośnym śmiechem. Draco Malfoy leżał na ziemi z wyrazem głębokiego szoku na zarozumiałej twarzy. Perfekcyjne ułożona fryzura rozsypała się na jego głowie.
- Właśnie uratowałem ci życie, szlamo – warknął podnosząc się z ziemi. Zmierzwił dwukrotnie włosy, chcąc nadać im odpowiedni wygląd, otrzepał szatę, poprawił krawat i podniósł różdżkę. Hermiona obserwowała jego poczynania z rozbawieniem.
- Życie? A niby co mogło mi grozić ze strony nauczyciela? Szlaban? – zapytała drwiąco z wyniosłym uśmiechem. – Pragnę ci przypomnieć, bo może zapomniałeś, że przed chwilą to ty chciałeś mnie skrzywdzić – dodała z wyrzutem. Ślizgon schował różdżkę do kieszeni. Najchętniej by ją zabił. Cruciatusem. Patrzyłby z rozkoszą na jej powolne i długie konanie w agonii. Nikt nigdy tak go nie irytował. Ta dziewucha miała fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
- Jesteś zarozumiałą szlamą, która myśli, że jak pozjadała wszystkie rozumy to jest najmądrzejsza na świecie – warknął, wpatrując się z nieskrywaną nienawiścią w jej twarz. Chciał ją poniżyć i zranić. – Prawda jest nieco inna. Nie masz o niczym pojęcia, Granger.
- O czym nie mam pojęcia? Każdy wie, że jesteś wstrętnym śmierciożercą. Jesteś zerem tak jak cała twoja rodzina – powiedziała ze złością, czując w kącikach oczu słone łzy. Malfoy zbladł i wyciągnął różdżkę. Nie pozwoli obrażać siebie i swojej rodziny. Już miał wymierzyć w nią Zaklęciem Niewybaczalnym i uwolnić świat od tej zarozumiałej idiotki, kiedy poczuł ciepło na ramieniu. Była blisko. Czuł jej ciepły oddech na twarzy. Widział jej brązowe oczy pozbawione nienawiści. W tych oczach mogły być tylko ciepłe uczucia. Lśniły łzami bólu i poniżenia. Zranił ją. Dlatego chciała zranić jego. Nie wiedziała, że właśnie śmierć minęła ją o cal. Opuścił różdżkę. Gniew zelżał. Czuł się tak jakby nigdy go nie odczuwał. Jakby otworzył oczy i widział światło, za którym tak tęsknił. Spojrzał na jej twarz, zszokowany. Nie zmieniła się od zeszłego roku. Miała zarumienione policzki, na które padały urocze cienie długich rzęs. Dostrzegł ukryte piękno w jej niewinnej twarzy, której nie poznał na peronie. Zanim zdążył się zastanowić nad tym co robi, zimną dłonią dotknął rozgrzanego policzka dziewczyny. Otarł koniuszkiem palca samotną łzę, która nieposłusznie spłynęła wprost do jego dłoni. Nie wiedział dlaczego nagle wyzbył się obrzydzenia do Hermiony Granger. Na moment zapomniał o tym, że jest szlamą. Wpatrując się w jej ciepłe oczy nie zważał na nic. Nawet na to, że ona też się przysunęła. Ciepły oddech dziewczyny pieścił mu twarz. Patrzyła na niego bez lęku i strachu. Nie uśmiechała się. Miała niepewną minę, podobnie jak on, zaskoczona tym co zrobiła. Jej dłoń nieśpiesznie ześlizgnęła się z jego ramienia na przedramię. Poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele. Nie miał pojęcia dlaczego pozwala jej się dotykać. Nie wiedział dlaczego nagle poczuł dziwne mrowienie w miejscu gdzie jej dłoń go dotykała. Nie wiedział dlaczego zrobił krok w jej stronę jakby kierowany jakąś zewnętrzną siłą. Nie wiedział dlaczego patrząc w jej oczy nie czuje nienawiści. Wiedział, że ta bliskość uratowała jej życie. Już dawno leżałaby martwa na zimnej posadzce, gdyby nie jej nieoczekiwane zachowanie. Draco, widząc zagubienie na jej twarzy, oprzytomniał. Wyrwał rękę z jej ciepłego uścisku i otrzepał ostentacyjnie szatę patrząc na dziewczynę z obrzydzeniem. Zgromił się w myślach za swoje lekkomyślne i głupie zachowanie, które mogło zniszczyć i pogrzebać jego misje. Czym prędzej odsunął się od zszokowanej dziewczyny.
- To jeszcze nie koniec szlamo – powiedział i odwrócił się. Ruszył przed siebie ciemnym korytarzem, zostawiając za sobą Hermionę Granger.


***


        Draco Malfoy szedł szybko i zdecydowanie przez lochy. Był wściekły i bliski wybuchu. Nie wiedział jak mógł sobie pozwolić na taką głupotę? Co ta dziewucha z nim zrobiła? Dlaczego chciał tam wrócić i nadal patrzeć w jej ufne i ciepłe oczy? Dlaczego jej nie zabił skoro tak bardzo tego pragnął? Blaise będzie zachwycony. Przez tydzień będzie się puszył i pławił w swojej wspaniałości kiedy się dowie, że Draco Malfoy dał się ponieść i uwieść szlamie. Nic nie można mu powiedzieć. To musi być tajemnica. Nikt nie może się dowiedzieć o jego hańbie.

- Bezmyślny kretyn – mruknął sam do siebie zatrzymując się przed wejściem do Pokoju Wspólnego ślizgonów. Poniosło go. To przez wspomnienie o rodzicach. Ten temat zawsze był dla niego drażliwy i bolesny. Nie powinien sobie pozwolić na tą bliskość, która wzbudziła w nim uczucia, z których nie był dumny. – Jakie uczucia?!
Od dziś będzie musiał trzymać się od niej z daleka. Misja jest najważniejsza. Trzeba ją wykonać. Wszedł szybko do Pokoju Wspólnego, szukając wzrokiem przyjaciela. Dostrzegł go pogrążonego w książce przed kominkiem. Czym prędzej ruszył w jego kierunku, po drodze odtrącając Pansy Parkinson, która akurat w tej chwili musiała się narzucać. Usiadł obok przyjaciela z samozadowoleniem na twarzy. Kiedy pomyślał o tym co czeka Granger jego uśmiech się pogłębił. Blaise oderwał wzrok od „Sto sposobów zadania bólu wrogom za pomocą Czarnej Magii” i spojrzał zdziwiony na przyjaciela.
- Co jest Draco? – zapytał, odkładając książkę na bok.
- Dopadłem twoją szlamę – odpowiedział mściwie blondyn.
- Moją? – Blaise uniósł brwi.
- Twoją szlamę Granger. – Draco prychnął niecierpliwie i wziął do ręki książkę Blaise’a. Zabini otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Zastanowił się nad czymś głęboko i powiedział:
- Z tego co wiem, ona jeszcze nie jest moja.
Draco, który do tej pory pospiesznie kartkował książkę, spojrzał rozeźlony na przyjaciela.
- Nie wierzę. Mówisz poważnie? Czasami się zastanawiam czy twoja matka nie upuściła cię na głowę jak byłeś mały – powiedział ostro. Blaise wywrócił oczami.
- Draco nie przesadzaj. Co jest złego w tym, że chcę zaliczyć Granger. Masz z tym do cholery jakiś problem?
Malfoy wytrzeszczył oczy. Nie odpowiedział. Udawał, że czyta jakieś wymyślne zaklęcie w książce.
- A tak w ogóle skąd masz tą książkę? – zapytał po chwili.
- Dostałem od matki. – Blaise wzruszył ramionami. – Po co ją czytasz?
- Zastanawiam się jakim zaklęciem zniszczyć Granger – odpowiedział po chwili z niewinnym uśmiechem.
- Zrób to jak już ją zaliczę. – Blaise wyciągnął się przed kominkiem.
- A co z naszą misją?
- Wypełniając misję mogę sobie zaszaleć. – Wzruszył ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Myślisz, że cnotliwa Granger ci ulegnie? – zapytał Draco, nie wiedząc czemu nagle poirytowany. Blaise zamyślił się na chwilę.
- Hmm. Sądzę, że tak – odpowiedział przywołując na twarz pełen samozadowolenia uśmiech. Draco zastanowił się. Chcąc nie chcąc musiał przyznać przyjacielowi rację. Niestety.
- W każdym bądź razie Granger prędzej wyląduje w moim łóżku niż twoim. – Blaise dotknął czułego punktu przyjaciela. Dobrze wiedział, że Draco Malfoy miał każdą. Chciał go sprowokować. Zmusić do przyznania mu racji.
- Skąd wniosek, że nie zaliczę Granger przed tobą? – zapytał, czując złość.
- Po pierwsze. Jest szlamą. Co jak co, ale to jest dla ciebie najważniejsze. Po drugie. Ja potrafię być przekonywujący... i miły – dodał po chwili, uśmiechając się drwiąco. Draco spojrzał na niego ze złością.
- To, że się bratasz z tą durną szlamą nie czyni z ciebie jej... posiadacza – powiedział z furią. Nie wiedział co mu się stało. Nie wiedział dlaczego tak się wściekł kiedy Blaise powiedział, że ją zaliczy. Nie wiedział dlaczego nagle miał ochotę go zabić.
- Czyżbyś jej zapragnął? – zapytał Blaise, obserwując przyjaciela. Draco zastanowił się. Dzisiaj poczuł coś na kształt pragnienia, ale nie zamierzał mówić o tym Blaise’owi.
- Możemy się nią podzielić.
Malfoy roześmiał się i powiedział:
- Ja nigdy nie dzielę się swoimi partnerkami. Dobrze o tym wiesz. Weź sobie Granger. Tylko nie zapomnij o misji mojego ojca. Chyba nie chcesz narazić się na gniew Malfoy’ów przez jakąś brudną szlamę, co? – zapytał Draco. Blaise wzruszył ramionami i wyjął z jego ręki książkę. Blondyn wstał. Musiał odreagować. Musiał zapomnieć o głupiej Granger. O jej brązowych oczach, które ciągle miał przed twarzą. Rozglądnął się szukając jakiejś dziewczyny.
- Astorio? – Blondynka z nadzieją podeszła do niego i złapała go za rękę. Błękitne oczy wypełnione były bezgranicznym oddaniem i posłuszeństwem. Ruszyli w stronę dormitorium, a Draco rzucił przez ramię:
- Będę zajęty, Blaise.
Zabini uśmiechnął się ze zrozumieniem. Otworzył książkę i zaczął czytać o eliksirze wypalającym wnętrzności. Wspaniałomyślnie postanowił dać przyjacielowi godzinę.

_____________________________

autorem cytatu jest Sławomir Mrożek
Udało mi się dodać rozdział czwarty, niestety nie zdążę poprawić błędów. Brak podkładu, bo nie miałam czasu go znajdywać. Nie wiem co dalej będzie z opowiadaniem. Nie mam gdzie pisać rozdziałów, a komputera nie odzyskam przed wakacjami. To pewne. Mój brat skutecznie wszystko zepsuł. Obecnie mam napisanych siedem rozdziałów... Będę je dodawać z miesięcznymi przerwami. Przepraszam, ale nie mam innego wyjścia. Rozdział ósmy bezpowrotnie straciłam, a co za tym idzie, cały plan do trzydziestego rozdziału. Jestem wściekła. Bardzo przepraszam za brak wiadomości i brak komentarzy na Waszych opowiadaniach, ale siostra udostępnia mi komputer na pół godziny dziennie i najzwyczajniej w świecie nie daje rady. Gdy tylko uda mi się załatwić sobie więcej czasu, od razu wszystko nadrobię. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Obiecałam również reklamę pewnego opowiadania Dramione i oczywiście to uczynię. Z braku czasu nie stać mnie na nic bardziej wyrafinowanego, więc zapraszam Was na bloga Death Eater [ its-real-for-us ]

Tyle jeśli chodzi o mowę końcową. Dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście wspaniali. Ściskam Was mocno. Pozdrawiam!

2. Zemsta - część I


"Dobro i zło należy pamiętać wiecznie. Dobro, ponieważ wspomnienie, że kiedyś nam je wyświadczono, uszlachetnia nas. Zło, ponieważ od chwili, w której nam je wyrządzono, spoczywa na nas obowiązek odpłacenia zań dobrem."


Profesor McGonagall wyszła z Wielkiej Sali po czwartkowej uczcie, chcąc jak najszybciej dostać się do swojego gabinetu, aby oddać się w spokoju ponurym rozmyślaniom.
- Profesor McGonagall! – Dobiegło ją wołanie. Odwróciła się i zobaczyła Convalie Black, biegnącą w jej kierunku. W ręku trzymała zwitek pergaminu, którym wymachiwała energicznie. Minerwa McGonagall uniosła brwi i zatrzymała się.
- Dobrze, że udało mi się panią złapać – powiedziała blond włosa kobieta, oddychając ciężko. Poprawiła kapelusz, który podczas biegu zsunął się jej na oczy.
- Coś się stało, profesor Black? – zapytała dyrektorka. Convalie Black rozejrzała się wkoło, nim powiedziała przyciszonym głosem:
- Chodzi o naszą ostatnią rozmowę. Mam list. – Podniosła rękę z listem, po czym wręczyła go nauczycielce transmutacji. Minerwa McGonagall pełna złego przeczucia, zaczęła czytać list, a jej oczy robiły się coraz większe. Kiedy skończyła, spojrzała z przerażeniem na nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią.
- Proszę za mną – powiedziała drżącym głosem. Kobiety wspięły się po ruchomych schodach na drugie piętro. Szły szybko ciemnym korytarzem oświetlanym jedynie światłem księżyca, wpadającym przez okna. W końcu profesor McGonagall otworzyła jakieś drzwi, gestem zapraszając kobietę do środka. Profesor Black zajęła krzesło przed biurkiem, rozglądając się po gabinecie.
- Skąd masz list? – zapytała profesor McGonagall, siadając za biurkiem, intensywnie wpatrując się w czarne oczy nauczycielki.
- Moja prywatna sowa dostarczyła mi go wczoraj wieczorem. Z tygodniowym opóźnieniem, rzecz jasna – powiedziała blondynka, krzywiąc się. Minerwa McGonagall wstała i zaczęła krążyć po gabinecie.
- A skąd czerpałaś informacje? – zapytała, ściskając list w drżącej dłoni. Convalie Black zawahała się i widać było jak na dłoni, że to pytanie jej się nie spodobało.

- Przeszukałam stare listy, książki... Ostatecznie posłużyłam się starymi znajomościami. – Zaśmiała się gorzko.
- Co przez to rozumiesz? – zapytała ostro dyrektorka. Convalie Black skrzywiła się, nim odpowiedziała:
- Tylko tyle, że musiałam dyskretnie wypytać starych śmierciożerców. Nie było to zbyt przyjemne. Nie ufają mi.
Profesor McGonagall wzdrygnęła się. Wolała unikać tego tematu.
- Convalie, na razie nikt nie może się o tym dowiedzieć. Jeszcze nie jest odpowiednia pora. To mógłby być dla nich duży szok.
- Ma się rozumieć, pani profesor.
- A wiadomo, kto jest głównym sabotażystą? – zapytała dyrektorka, przeczuwając, jaka będzie odpowiedź. Convalie Black zmarszczyła brwi, zastanawiając się czy to powiedzieć. Westchnęła z rezygnacją.
- Lucjusz Malfoy.


***

        Pokój wspólny ślizgonów był dużym, przestronnym i iście wygodnym pomieszczeniem przywodzącym na myśl przepych i bogactwo. Duże zielone fotele przyozdobione złotą ramą i masą poduszek kusiły i zachęcały do spoczynku. Na dywanie w odcieniu khaki przyozdobionym fikuśnie w srebrną nić, tworzącą wijącego się węża, nie dało się dostrzec ani okruszyny brudu. Skrzaty domowe znakomicie spisywały się, jeśli chodziło o ogólny porządek. W misternie rzeźbionym kominku płonął niebiesko-zielony płomień, którego światło spowijało cały pokój, nadając mu nutki tajemniczości i mroczności. Ślizgoni rozmawiali głośno, raz po raz wybuchając głośnym śmiechem. Dużą sofę przed kominkiem zajmował blond włosy chłopak wraz ze swoimi przyjaciółmi. 
Światło ognia tańczyło w jego błękitnych oczach, dodając mu uroku. Platynowe włosy opadały delikatnie na czoło, tworząc nieład. Pełne wargi wykrzywione były w seksownym uśmiechu, który skutecznie rozbrajał siedzące blisko ślizgonki. Lekceważąca postawa chłopaka zdawała się nie sprawiać na nich wrażenia. Lgnęły do niego jak pszczoły do kwiatka. Każda chciała być tą, która „zbierze nektar”. Chłopak pławił się w swojej cudowności i nie zwracał uwagi na nic prócz własnej osoby. Dziewczyna o twarzy mopsa, długich brązowych włosach i brązowych oczach spoglądała na niego z uwielbieniem graniczącym z nabożną czcią. Bezmyślnie gładziła go po kolanie, udając, że nie widzi, jak wybranek jej serca obejmuję inną dziewczynę. Obserwujący tą scenę Blaise Zabini uśmiechnął się szyderczo. U jego boku uwieszona była Amanda Nott, ślizgonka z szóstego roku. Nie podobała mu się, mimo, że była jedną z ładniejszych dziewczyn, stąpających po Hogwarcie.
- Jak tam twoje popychadło, Draco? – zapytał, przeczesując włosy palcami. Ta głupia dziewucha zawsze mu je wygładzała. Ślizgon teatralnie rozglądnął się wokół i zapytał lekceważącym tonem:
- Które?
Była to trafna uwaga, bowiem Draco wolną ręką obejmował Astorię Greengrass – wysoką i zgrabną blondynkę o błękitnych oczach utkwionych w „mężulku”, jak zwykła go nazywać. Nie przeszkadzała jej jego flirciarska strona. Ważne było, że mogła być jego, choć przez chwilę. Blaise Zabini z politowaniem spojrzał na dziewczyny swojego przyjaciela. Zdawały się nie rozumieć aluzji. Przyzwoity wygląd przykrywał głupotę i brak własnego zdania. Ogólnie rzecz biorąc, rzadko przemawiały, a jak już udało się im coś powiedzieć, były to słodkie wyrazy skierowane ku ukochanemu. Żałosne. Nie umiały samodzielnie funkcjonować, zdawały się być uzależnione od Dracona, który w sposób niezbyt przyzwoity wykorzystywał ten fakt. Tyle, jeśli chodzi o ładne dziewczyny. Wszystkie zaliczone, pomyślał z sentymentem wspominając, co lepsze chwile. Nie zdawał sobie sprawy, że jego przyjaciel wykorzystuje jego chwilową nieobecność.
- Mógłbyś swoje zboczone myśli zachować dla siebie – zauważył drwiąco. Odepchnął ręką Parkinson, odtrącił Astorię i spojrzał wymownie na przyjaciela. – Albo już czas zaliczyć kilka szlam – dodał wybuchając głośnym, szyderczym śmiechem. Gdy minął mu nagły atak wesołości, wróciły wcześniejsze rozważania nad stanem psychicznym kolegi.
- Skoro o tym mowa. Mam dzisiaj spotkanie z jedną... dziewczyną – powiedział Blaise, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Uśmiechnął się i z nonszalancją pokazał Amandzie gdzie jej miejsce. Dziewczyna spojrzała na niego z wyrzutem i odeszła, przesadnie kręcąc biodrami. Draco skrzywił się i zapytał z wyraźnym niesmakiem:
- Czyżbyś umówił się na randkę ze szlamą Granger?
- Spotkanie Prefektów Naczelnych – odpowiedział Blaise z nutką żalu w głosie. Wolałby pominąć randki i od razu zaciągnąć gryfonkę do sypialni. Zauważył westchnienie ulgi u przyjaciela i uśmiechnął się triumfalnie. Draco nie mogąc znieść tego chytrego uśmiechu mruknął:
- I z czego się tak cieszysz?
- Ulżyło ci, kiedy powiedziałem, że nie idę na randkę z Granger – powiedział Blaise z udawanym rozbawieniem. Dobrze wiedział, że Draco sam miał ochotę na zabawę z gryfonką.
- Zwariowałeś. Ta szlama kompletnie mnie nie interesuję. Bardziej martwię się o ciebie – powiedział chłodno, spoglądając w lusterko.
- O mnie? – zapytał Blaise, unosząc brwi.
- Lepiej się do niej zbytnio nie zbliżaj, bo pobrudzisz sobie ręce szlamem – odpowiedział blondyn, poprawiając włosy, które niesfornie opadały mu na czoło. Spojrzał na przyjaciela, który nadal uśmiechał się w ten swój chory sposób. Zapewne był święcie przekonany, że ma rację i teraz pragnął udowodnić światu swój geniusz.
- Nadal wyznajesz zasadę czystej krwi? – zapytał Blaise.
- Oczywiście. I nie przestanę, choć widzę, że ty zmieniasz zdanie. I ty Brutusie przeciwko mnie? – odpowiedział Draco pytaniem na pytanie, krzywiąc usta w swoim firmowym uśmiechu.
- Ależ wierzę w czystą krew, ale musisz przyznać, że byłaby to miła odmiana wykorzystać jakąś ładną szlame, upokorzyć ją, poniżyć... cudowna rozrywka – powiedział Blaise, dając mu do zrozumienia, że ma na myśli tą jedną szlamę.
- Ładne szlamy? Człowieku, opanuj się. Ich krew jest brudniejsza od wody w męskiej toalecie. Brzydziłbym się dotknąć ścierką takie brudy a co dopiero ręką. I ostrzegam. Jak zaczniesz spotykać się z Granger to cię profilaktycznie potraktuję cruciatusem – powiedział Draco, tracąc całkowicie cierpliwość. Nie mógł znieść tej bezsensownej paplaniny kolegi. Takie rzeczy wygadywać w biały dzień! Do jasnej cholery. Świat oszalał, a ja za chwilę popadnę w obłęd, pomyślał.
- Draco. Widzę, że masz na nią ochotę. Już ci to mówiłem. Na peronie dostrzegłem to pragnienie w twoich oczach. Dlaczego tak się przed tym bronisz? Nie wmówisz mi, że nie chcesz jej zaliczyć, bo jest szlamą. Poza tym. Ona nadal pozostaje kobietą. I to kobietą, którą można wykorzystać – zauważył bezlitośnie Blaise. Pokój Wspólny prawie całkowicie opustoszał.
- Daj już spokój. Skończ bredzić i walnij ode mnie Granger avadą. Oczyścisz powietrze i świat będzie ci wdzięczny, bo ta dziewucha jest strasznie irytująca – powiedział Draco, przywołując na usta uśmiech numer pięć. Blaise wywrócił oczami i wstał. Ta rozmowa do niczego nie prowadziła a wolał uniknąć tego, co mogłoby się stać, gdyby przeciągnął strunę. Poza tym zbliżała się godzina dwudziesta pierwsza, co oznaczało spotkanie prefektów. Był już w połowie drogi do wyjścia, gdy coś wpadło mu do głowy. Nie myśląc wiele, powiedział, zaszczycając Dracona przelotnym spojrzeniem:
- Żebyś nie żałował.
Draco westchnął z rezygnacją i powiedział o wiele groźniej niż zamierzał:
- Pamiętaj o naszej misji, obłudny zdrajco.
Blaise spojrzał na niego zaintrygowany i zaskoczony. Uśmiechnął się drwiąco i wyszedł z salonu zadowolony, że udało mu się sprowokować blondyna. Był pewny, że natłok myśli nie pozwoli mu zasnąć. Tymczasem wzburzony, Dracon siedział niedbale w fotelu, zaprzysięgając zemstę pewnej gryfonce. Owa rozmowa przypomniała mu bolesne doświadczenia dzisiejszego dnia. Takiego poniżenia nie wybaczyłby nikomu. W szczególności jakiejś zwykłej szlamie. O. Ta mała kujonka zapamięta ten wybryk do końca życia, co wcale tak późno nie nastąpi. Draco uśmiechnął się drwiąco i wstał. Nie ma dobra i zła. Jest tylko władza i potęga, powiedział mu kiedyś ojciec.


Ponieważ tyrani są ofiarami tego, co mówią
W jakiś sposób oni wszyscy są tacy sami.


 
Bzdura. Mój ojciec nigdy nie był tyranem, pomyślał Draco niepewnie. Westchnął z wyraźnym zdegustowaniem. Postanowił walnąć Blaise za te jego nużące wywody, przez które on sam zaczął myśleć w sposób całkowicie szalony. Wyszedł z salonu Slitherinu i ruszył żwawo w stronę klasy transmutacji, gdzie prefekci mieli swoje spotkanie. Idąc ciemnym korytarzem, zastanawiał się nad formą zemsty. Do głowy przychodziły mu naprawdę zaskakujące możliwości. Najchętniej rzuciłby Granger na pożarcie jakiejś krwiożerczej bestii z Zakazanego Lasu, aczkolwiek uznał ten plan za zbyt ryzykowny.
Misternie układana fryzura powinna być nienaruszona. Po raz kolejny pławiąc się w swojej wspaniałości, pomyślał o ojcu. Od dziecka nauczony był zasady, że czysta krew jest przepustką do udanego życia w luksusie. Nieznane mu były inne wartości. Nie przywiązywał uwagi do ludzi. Po prostu byli na jego zawołanie, bez względu na to czy ich szanował czy nie. Mieli być, kiedy on sobie tego zażyczył. Podobnie było z dziewczynami.
Nie zaprzątał sobie głowy bzdurnymi uczuciami, gdy miał ochotę się zabawić zapraszał do dormitorium jakąś ładną dziewczynę. Uśmiechnął się drwiąco. Draco Malfoy. Najwspanialsza osobistość. Uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy zobaczył Blaise’a rozmawiającego ze szlamą. Czy powtarzając i wyznając te same poglądy, staję się takim samym tyranem? Potrząsnął głową jakby chciał wyrzucić jak najdalej te absurdalną myśl.

- Pamiętaj synu. Czysta krew jest jedyną rządzącą nami siłą. Jedynie takie osoby są godne przebywania w twoim towarzystwie. Nie żadna miłość i inne bzdury rządzą światem. Jedynie czysta krew może cię wyzwolić. Nie ważne jest szczęście czy inne głupie uczucia. One sprawiają, że zapominasz o swoich priorytetach. To niewybaczalny błąd, Draco. Musisz być silny. Nie możesz okazywać uczuć, bo zginiesz.

Nie okazywać uczuć. To była jedna z głównych zasad dominujących w jego domu.

Ponieważ linia pomiędzy
Dobrem a złem
Jest na szerokość nici
Pajęczej sieci.

Nie ma dobra i zła. Jest tylko władza i potęga. Przystanął żeby odczekać, aż gryfonka ruszy samotnie w stronę wieży Gryffindoru. Bezmyślnie spojrzał przez okno w ciemną noc. Niebo było zaskakująco ładne. Usiane milionami maleńkich gwiazdek oraz okrągłym księżycem skłaniało do refleksji. Nie czas na takie głupoty, pomyślał Draco, podążając za oddalającą się dziewczyną. Zamek pogrążony był w przerażającej wręcz ciszy. Światło księżyca rzucało ponure cienie, a pochodnie dogasały. Blondyn uśmiechnął się drwiąco. O lepszej scenerii swojej zemsty nie mógł marzyć. Szedł cicho, gdy wtem dziewczyna zatrzymała się. Jej nierówny, nerwowy oddech sprawił, że ślizgon ucieszył się jeszcze bardziej. Wiedział, że dzielą go ułamki sekund zanim jego ofiara odwróci się. Niewiele myśląc sięgnął za pazuchę, wyciągnął różdżkę i celując nią w plecy dziewczyny powiedział zjadliwym szeptem:
- Nigdy nie rzucam słów na wiatr, szlamo.
      
_____________________________

autorem cytatu jest Mikołaj Gogol

Na koniec ferii postanowiłam dodać rozdział trzeci. Jest krótki dlatego, że jest to część druga rozdziału drugiego. Jako, że z dniem dzisiejszym żegnam ferie, rozdziały będą raz lub dwa razy w miesiącu. Ten rozdział postanowiłam zadedykować wszystkim czytelnikom, ale muszę wyróżnić kilka dziewczyn. Ze specjalną dedykacją dla Tajemniczej, Marzycielki, Panny Cynicznej, PortElizabeth, Martine (dopadnę Cię w naszym mieście :D) i Courtney. Wasza obecność wiele dla mnie znaczy i bardzo Wam dziękuję za to, że po prostu jesteście i czytacie to co piszę. Uwielbiam Was, wiecie? ;*

Tym miłym akcentem żegnam Was, kochani. Wszystkim, którzy skończyli ferie życzę udanego poniedziałku, a tym co zaczęli udanych dwóch tygodni wolności.

Pozdrawiam!

PS Mam najwspanialszych czytelników pod słońcem. Ponad trzy tysiące wejść i ponad dwieście komentarzy. Ściskam każdego z Was z osobna.

PROLOG: Więzień wspomnień



"Żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy strzelać do niej z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza - wie, jak przeżyć. "          


       I znowu jesień, pomyślała kobieta, wyglądając za okno, historia się powtarza. Brązowowłosa westchnęła głośno i dopiła kawę rozpuszczalną. Jej rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi. Do niewielkiego pokoju weszła drobna kobieta o włosach w kolorze jasnego blondu.
- Mam do Pani list, Panno Granger - powiedziała na wstępie. Hermiona zmierzyła ją wzrokiem, unosząc podejrzliwie brwi. Nikt nigdy nie przysłał jej listu w zwykły sposób. Dostawała je pocztą do mieszkania, to prawda, ale jej rodzicie nigdy nie niepokoili jej w pracy. Widząc zdziwienie na twarzy szefowej, kobieta popędziła z wyjaśnieniami.
- Ten list jest od czarodzieja, Panno Granger. Kazał mi go jednak przekazać w zwykły sposób.

Hermiona wykrzywiła usta nieznacznie. Dlaczego owy czarodziej nie pofatygował się i nie spotkał z nią osobiście skoro, najwyraźniej, tak bardzo zależało mu na tym, aby jak najszybciej dostała wiadomość? I kim ów czarodziej był? Poirytowana i zaintrygowana zarazem, podeszła do podwładnej i wyjęła z wyciągniętej dłoni kobiety list. Zaadresowany był ładnym, pochyłym pismem, które mimo wszystko nic jej nie mówiło. Zniecierpliwiona rozerwała kopertę i jej oczom ukazał się krótki liścik, sprawiający wrażenie pisanego w pośpiechu. Niedbale pozostawione litery wydały się dziwne znajome. 





Przepraszam, że niepokoję Cię w pracy, ale niestety nie posiadam Twojego adresu zamieszkania, a moja sowa jest na "urlopie chorobowym". Przypadkiem dowiedziałem się o Twoim narzeczeństwie i zmartwiło mnie, że mnie o tym nie powiadomiłaś. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa. Mimo wszystko chciałbym jednak z Tobą porozmawiać. Co powiesz na spotkanie starych znajomych? Będę oczekiwał Twojego przyjścia w czwartek o szesnastej w Dziurawym Kotle. Jest coś, a raczej ktoś kto o kim bardzo chciałbym z Tobą porozmawiać. Chyba wiesz kogo mam na myśli. 
Liczę, że się pojawisz.
Bądź zdrowa.
PS Mówią, że stara miłość nie rdzewieje.
 

Stara miłość nie rdzewieje, powtórzyła w myślach Hermiona. Gdy przeczytała dany fragment po raz trzeci, zrozumiała co miał znaczyć postscriptum. Adresat umyślnie się nie podpisał, tylko zostawił zaszyfrowaną myśl. Kobieta dobrze wiedziała kim ów adresat jest, ale ta wiedza wcale jej nie uspokoiła. Przeciwnie, niepokój i lęk ogarnął jej umysł. Nigdy tak naprawdę nie łudziła się, że On do niej napisze. Znała go aż za dobrze. Była pewna, że da jej spokój. Myliła się jednak. Prosty, złoty pierścionek zaręczynowy ze skromnym diamencikiem, ześlizgnął się z wychudzonego palca i z głośnym brzdękiem uderzył o drewnianą podłogę. Hermiona jednak nie zwróciła na to uwagi. Gniotąc list w dłoni, gorączkowo myślała o dniu, w którym wszystko zepsuł. Porzucił i upokorzył na oczach całej szkoły. Jak śmiał po tym wszystkim do niej pisać? Jak mógł wymagać spotkania? Jakim prawem chciał rozmawiać z nią o osobie, o której najchętniej by zapomniała, gdyby tylko było to możliwe?
- Panno Granger? Wszystko w porządku? – zapytała blondynka podchodząc i kładąc dłoń na ramieniu kobiety. Hermiona nie zareagowała. Wpatrywała się tępo przed siebie. Od białego diamentu odbił się promyk zachodzącego słońca.
Gryfonka zerknęła nań i prawda prawie zwaliła ją z nóg.
Tak, historia się powtarza, pomyślała, a panika wykrzywiła jej bladą twarz.

________________________
autorem cytatu umieszczonego nad prologiem jest Jonathan Carroll



OBSERWATORZY